Wczorajszy dzień był naprawdę wyjątkowy. Po pierwsze dlatego, że Kuba obchodził 22. urodziny. Długo myślałam o tym, jaką niespodziankę mu sprawdzić, by prezent był nie tylko ciekawy, ale przede wszystkim praktyczny. Nie należę do osób kupujących maskotki czy ramki na zdjęcia. Owszem, to też jest wskazane, ale prócz tego wciąż szukam czegoś, co będzie miało lepsze zastosowanie. Kupiłam już Kubie rękawiczki na rower, okulary przeciwsłoneczne, koszulkę, taką jaką zawsze chciał. Słowem – wszystko, co takiemu facetowi, jak Kuba może być potrzebne. Całe szczęście, że tym razem wpadłam na pomysł oryginalnej płyty Rammsteina. Skąd ten pomysł? Kuba dość często będąc u mnie na mieszkaniu słuchał tego zespołu i niejednokrotnie powtarzał, że podobają mu się jego piosenki, jak i koncerty. Ponadto stwierdziłam, że płyta z najlepszymi utworami tego zespołu będzie fajnym dopełnieniem w aucie Kuby. I tak też się stało. Do tego już dzień wcześniej upichciłam mu pyszny tort i w samo południe pojechałam złożyć życzenia. Miała to być niespodzianka, jednak zamiast w domu zastałam Kubę w garażu robiącego terrarium dla Jego ptasznika. Mimo wszystko myślę, że był zadowolony.
Rozpisałam się o urodzinach Kuby, a właściwie chciałam pisać o…powrocie do przeszłości. Praktycznie rzecz ujmując jest to niemożliwe, ale dla kogoś z moją wyobraźnią wszystko jest realne. Każdy z nas ma swój smak dzieciństwa. Jedni mają frugo, inni gumy kulki, jeszcze inni chipsy, a ja wczoraj poczułam…tarty żółty ser z keczupem na czerstwym chlebie. Może to dziwne, ale taka kanapka ma swój specyficzny zapach. Zapach, którego nie czułam przeszło 10 lat. Jak człowiek był mały to każdy posiłek był wielką uroczystością. Żółty ser tarło się na tarku, polewało keczupem, po czym kanapkę kroiło się w kozy lub jak kto woli w wagoniki. Z czasem człowiek z tego wyrósł i dla wygody kupował ser w plasterkach. Jednakże wczoraj naszło nas z mamą na spaghetti. Starłam trochę za dużo sera, który później wykorzystałam właśnie na kanapce. I bum – aż zawierciło mnie w brzuchu. Niesamowite uczucie. Przypomniały mi się najpiękniejsze lata mojego życia, kiedy jeszcze kuzynki były w Polsce i świat wydawał się taki piękny i beztroski.
Co do kuzynki, ta sama kuzynka z dzieciństwa przyleciała ostatnio z mamą i czteroletnią siostrzyczka w odwiedziny na miesiąc. Przez cały pobyt w Polsce moja kuzynka szukała Olympi. Jeśli ktoś nie wie, to taka napój o smaku jabłkowym. Swego rodzaju tradycją stało się u nas kupowanie tego napoju co niedzielę. Jednak w chwili śmierci mojego dziadzia wszelkie tradycje z dzieciństwa umarły w raz z nim nieodwracalnie. Na nic zdały się poszukiwania owego napoju. Zdaje się, że już go nie produkują, jak swego czasu Frugo. Jednak wczoraj wieczorem, kiedy wraz ze znajomymi skromnie świętowaliśmy urodziny Kuby w parku, kolejny szok. Jeden z kolegów dał mi do spróbowania piwo jabłkowe. Nawet nie pamiętam jego nazwy. Wystarczył mi sam smak, niemalże identyczny jak Olympia. Coś czuję, że stanie się to moim ulubionym piwem. Byłam pewna, że już nigdy tego nie poczuję. Że z mojego życia na zawsze zniknęły pewne elementy, które bezsprzecznie kojarzą mi się nie tyle z dzieciństwem, co przede wszystkim z ukochanym dziadkiem. Tęsknota po nim jest o tyle duża, że zmarł nagle. Jednak w głowie pozostają same pozytywne wspomnienia, a na podniebieniu smaki, które przywracają na myśl piękne chwile…