Pasuje coś napisać, tym bardziej, że czuję silną potrzebę, żeby się wygadać.
Może zacznę od dobrych, a wręcz wspaniałych rzeczy. Doczekałam się! Spędziłam dwa dni tylko z Kubą. Może to nie były moje wymarzone Bieszczady lub jakieś inne cudowne miejsce, ale i tak z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że jestem zadowolona. Pojechaliśmy do dziadka Kuby na wieś. Już dawno nas zapraszał, ale Kuba coś nie mógł i chyba nie chciał się nigdzie wybierać tym bardziej ze mną. Ale ochota mu wróciła i mam nadzieję, że wrócił równie zadowolony co ja. Przede wszystkim Jego dziadek przez dwa dni miał zajęcie, z nami i widać było, że jest naprawdę zadowolony, bo nie siedział sam, jak co dzień. A ja jakoś lubię uszczęśliwiać ludzi, bo przez to sama jestem szczęśliwa.
Mogłabym opowiedzieć cały nasz wyjazd, dokładnie opisać te dwa dni, ale chyba nie ma sensu. Po prostu spacerowaliśmy po łąkach, pagórkach, oglądaliśmy pasące się konie, uciekające sarny i…przede wszystkim odpoczywaliśmy z dala od miasta, huku i brudu, z dala od problemów. A co najważniejsze (przynajmniej dla mnie), całowaliśmy się, tak jak dawniej, jak na samym początku  Może to dziecinne i naiwne, ale dało mi tyle szczęścia i jakiegoś wewnętrznego spokoju i tyle energii i wiary w nadchodzące dni, że chyba nic nie byłoby w stanie przebić tego uczucia.
Krótko mówiąc, bagaż miłych wspomnieć powiększył się i to znacznie. Teraz po cichu liczę na to, że pod koniec września wypali dawno obiecany już wyjazd na łódki nad Solinę. Dwa razy Kuba był sam i dał słowo, że następnym razem mnie weźmie.

A teraz garść mniej przyjemnych informacji, a więc trochę danych z ‘poszukiwań mieszkania’. Marnie nam to idzie z kolegą. Szukamy, dzwonimy, pytamy – nieaktualne. Już wszystko wyzajmowane, a jak coś wolne, to daleko od politechniki, co nam się kompletnie nie kalkuluje. Dzisiaj jednak pojechaliśmy na politechnikę, coby sprawdzić czy doszły nowe ogłoszenia. Było ich wiele, wszystkie nieaktualne, tylko jedno… Osiedle na wprost politechniki. Kwestia przejścia przez ulicę i bylibyśmy na miejscu. Dwa pokoje, całkiem fajne mieszkanko, taniutkie. Super, bierzemy! Tylko nie przewidzieliśmy jednego. Właściciel zastrzegł sobie, że towarzystwo nie może być mieszane, tzn albo same dziewczyny albo sami faceci. Powód – kwestia religijna i sąsiedzi (stare, pseudo wierzące…daruję sobie epitet). Szczęki zbieraliśmy pięć minut z wrażenia. Nie pomogły prośby, tłumaczenia, że dziewczyny mają chłopaków, a to tylko kolega, kompletnie nic. Przez chwilę miałam wrażenie, że to dziwny sen. Jak można wymyślić coś takiego. Czy ludzie w tym kraju naprawdę są aż tak…, że zaglądają innym do łóżek i sumień. To nasza sprawa, czy mieszkamy z osobą przeciwnej płci przed ślubem, nasza sprawa, czy żyjemy w czystości, czy nie. Prosimy tylko o wynajęcie mieszkania. Z tego wszystkiego jednak może dobrze się stało. Bo gdybyśmy mieli żyć w sąsiedztwie wścibskich, starych bab, które bardziej interesowałyby się naszym życiem, niż my sami, to dziękuję.
W ogóle z tymi mieszkaniami to jakiś cyrk. Przeglądam setki ofert w internecie, ale te z dopiskiem ‘nie dla rodzin z dziećmi, ze zwierzętami i studentów’ rozkładają mnie na łopatki. Najlepiej wszystkich włożyć do jednego worka, bo jak student to ochlejmorda i hulajdusza. Nie wiem, jak te nasze poszukiwania się skończą. Nie chcę się pesymistycznie nastawiać, ale przez zmęczenie zaczynam mieć czarne myśli. Za późno się zdecydowaliśmy. Dodatkowo moja mama, która wcześniej wyraziła zgodę na mieszkanie, dziś, gdy się dowiedziała, że usilnie go szukam, nie była zbyt szczęśliwa. No cóż, jakoś to będzie, jak zwykle.

Ostatnia nowina – otworzyli już basen! Jak tylko jutro dam radę, to jadę trochę popływać, odstresować się.

PS. Piosenką z tytułu zasłuchuję się już dobre pół godziny. Stary, ale fajny przebój.