Autorytarna autoryzacja, czyli rzecz o problemach polskiego wywiadu

Przeczytałem przed chwilą wywiad redaktorki Gazety Wyborczej z Joanną Erbel, kandydatką na prezydentkę (sic!) stolicy. Pozwólcie, że zacytuję wstęp:

Wywiad publikujemy w wersji nieautoryzowanej. Joanna Erbel proszona o autoryzację odesłała wywiad w postaci odbiegającej od faktycznego przebiegu rozmowy: zupełnie zmieniając niektóre swoje wypowiedzi, część pomijając, wypaczając sens innych. Rozmowę, w której konfrontowała się z trudnymi pytaniami i odmienną od swojej wizją społeczeństwa, zmieniła w pochlebną dla siebie autoprezentację wyborczą. Uważamy, że tak daleko idące zmiany są nadużyciem prawa do autoryzacji, która nie może być próbą napisania przez rozmówcę zupełnie nowego wywiadu, z wypowiedziami odmiennymi od tych, których rzeczywiście udzielił. Ponieważ między przeprowadzeniem a publikacją wywiadu do programu wyborczego Joanny Erbel wprowadzono poprawki, zaproponowaliśmy, aby sama w notce pod wywiadem zrelacjonowała zmiany. Pod wywiadem publikujemy informację otrzymaną od kandydatki.

Moim zdaniem Pani Erbel nie miała nic ciekawego do powiedzenia. To duże wyzwanie dla dziennikarza, gdy okazuje się, że rozmowa tak naprawdę nie bardzo nadaje się do publikacji, bo nic z niej nie wynika. Szkoda pracy – przeprowadzenie wywiadu wymaga poświęcenia sporej ilości czasu. Umówienie się z potencjalnym rozmówcą, przygotowanie do wywiadu (chociaż czytając niektóre materiały, odnoszę wrażenie, że etap przygotowania coraz częściej jest pomijany), przeprowadzenie rozmowy… A to nie koniec. Następnie żmudne spisanie słów, które padły podczas rozmowy, a na samym końcu autoryzowanie wypowiedzi.

Pominąłem jedną istotną rzecz: nie wystarczy spisać słowo w słowo rozmowy. Publikowany wywiad powinien być interesujący i tak jak ma przekazywać myśli rozmówcy, tak rzadko kiedy nadaje się do publikacji w wersji „słowo w słowo” z tym, co zostało powiedziane w trakcie spotkania. Nie o to przecież chodzi, by człowiek się stresował każdym wypowiedzianym słowem. Niech się otworzy, powie to, co myśli, a dziennikarz jest od tego, by to następnie ładnie ubrać w słowa.

Wojciech Kowalczyk w „Spalonym” stwierdził, że bardzo lubił udzielać wywiadów Pawłowi Zarzecznemu. Powiedział trzy zdania, a powstawał materiał na dwie strony. I to nie był problem, bo Kowalczyk mówił sobie pod nosem po przeczytaniu: „właśnie to chciałbym powiedzieć!”.

Czy tak powinno wyglądać dziennikarstwo? To trochę próba oszustwa – czytelnik jest zaskoczony, że ktoś powiedział coś sensownego, bo przecież w telewizji regularnie z siebie robi głupa, a tak naprawdę to dziennikarz wyciągnął z rozmowy dokładnie to, co chciał wyciągnąć, pomagając swojemu rozmówcy.

Może się więc zdarzyć, że udzielający wywiadu nie pozna materiału po otrzymaniu go do autoryzacji. Ale od tego jest autoryzacja. Gorzej gdy autoryzowanego wywiadu nie poznaje dziennikarz. To już jest poważniejsze oszustwo. Gazeta to nie miejsce na bezpłatną reklamę. Na tej zasadzie kandydat w wyborach – nawiązując sytuacji z Panią Erbel – mógłby przesłać swoje postulaty wyborcze, kasując wszystkie pytania, które uzna za niewygodne. A przecież najciekawsze są te materiały, w których ktoś musi coś wyjaśniać, a nie jedynie odpowiadać na pytania pokroju „jak panu/pani udało się tak wiele w życiu osiągnąć?”.

Z przedmiotowym wywiadem mam jednak problem. Tak jak nie zaakceptowałbym sytuacji, w której rozmówca narzuca mi to, jak ma wyglądać opublikowana rozmowa, tak nie publikowałbym także materiału w takiej formie, w jakiej został opublikowany. Całość sprawia wrażenie, jakby Redaktor Kęsicka chciała zrobić z Pani Erbel idiotkę. Nie mam pojęcia, kto jest gwiazdą – czy przeprowadzająca wywiad, czy kandydatka na prezydentkę.

Smutne jest, gdy człowiek się napracuje, a to co należałoby zrobić z efektami swojej pracy, to umieścić je w koszu na śmieci. W tym przypadku jednak tak byłoby najlepiej.

słowa kluczowe: 182 kc, artykuł 182 kodeksu cywilnego, favor testamenti, prawa parkinsona, jak zostać bezrobotnym, patryk słowik, bogusław błędowski, gembarowski krzaklewski youtube, kazar reklamacja, wpadki minister muchy